Login

Reliktem w trasę czyli podróż Żukiem i Fiatem 126p na Łotwę.

Rok 2009 upływał jakoś ubogo jeśli chodzi o wyjazdy na zloty. Zaproszeń było wprawdzie wiele, ale najgorzej jest z wolnym czasem. Już w tamtym roku marzył mi się wyjazd na Łotwę. Słyszałem, że organizowane tam imprezy są bardzo liczne i atrakcyjne. Czas było w końcu to sprawdzić. Doskonałym łącznikiem z Łotwą jest przecież Wiktor z Litwy. To dzięki niemu dotarła do nas informacja o imprezie w Liepaii. Wprawdzie informacje odnośnie planu imprezy były bardzo skromne, a w zasadzie nijakie, mimo to wraz z Tomaszem zdecydowaliśmy się na wyjazd. Tomek oczywiście wiedział doskonale że pojedzie tam Żukiem. Ja miałem trochę trudniejsze zadanie. Trzeba było wybrać „najpewniejszy” samochód spośród kolekcji. W mojej głowie zapanował istny mętlik. Wszystkie argument mieszały się ostro ze sobą. W końcu wybór padł – jadę Polskim Fiatem 126p 650E z 1983 roku. Auto wprawdzie nie gwarantuje takiego komfortu jak Skoda S100 czy 105S ale ma najprostszą konstrukcję i przebieg 16.656km. Pierwsza połowa roku upłynęła na pracach remontowo upiększających. Maluch otrzymał nowy lakier, zostały odnowione felgi w związku z czym wyglądał jak by wyjechał z fabryki.

31 lipca tuż po godzinie 8:30 „Maluch” był już spakowany, a ja gotowy do drogi. Pierwsze 130 km z Supraśla musiałem pokonać sam. Tomasz miał dołączyć w Suwałkach. Wyjazd z Białegostoku strasznie się przedłużał. Prace remontowe prowadzone na DK nr. 8 zwanej Drogą Zaufania totalnie zakorkowały wylot z miasta na wysokości Jurowiec. W żółwim tempie udało się pokonać wszystkie niespodzianki zrobione przez drogowców. Potem to już pedał w podłogę i nie schodziłem poniżej 85 km/h. Pierwszy etap podróży minął bez zakłóceń. Przed Augustowem, na drodze, zobaczyłem jadącego pożarniczego Żuka. Bardzo mnie to zaskoczyło. Tomasz miał się dołączyć dopiero w Suwałkach, więc skąd się tu wziął?? Podczas wyprzedzania furgonetki okazało się że jest to Żuk „Smutek” z okolicznej OSP. W Suwałkach odwiedziłem stację paliw celem uzupełnienia stanu benzyny. Okazało się że 126p jest całkiem ekonomicznym pojazdem – zużywał niewiele ponad 5l/100km.

Na wylocie z Suwałk spotkaliśmy się z Tomaszem. Do „Malucha” zostało zainstalowane CB radio bo nasze załogi były jednoosobowe więc tyle godzin w samotności byłoby niewskazane.

Niebawem przekroczyliśmy granicę Litewską. Bardzo szybko pojawiliśmy się na doskonałej jakości drogach dwupasmowych. Jazda szła dość szybko i przyjemnie – bez przygód. Nasze pojazdy powodowały zdumienie i zaciekawienie u litewskich użytkowników dróg – kierowcy i pasażerowie mijających nas samochodów pozdrawiali nas machaniem i przyjaznymi uśmiechami. Niektórzy robili zdjęcia. Litewscy autostopowicze także machali abyśmy ich podwieźli. Musze powiedzieć, że była to odwrotna reakcja do polskich podróżujących okazją. Nasi rodacy widząc Małego Fiata przestawali machać :)

Po godzinie 18-tej opuściliśmy terytorium Litwy. Wjechaliśmy na Łotwę. Jakież było nasze zdziwienie gdy zobaczyliśmy wąskie drogi o fatalnej nawierzchni. Około 20-tej udało się dotrzeć do hotelu gdzie spotkaliśmy się z Wiktorem i jego rodziną. Wyruszyliśmy następnie na spacer do sklepu i przywitanie morza. Muszę powiedzieć, że wędrówka uliczkami Liepaii jest dla mnie niesamowitą przyjemnością . Ciekawa zabudowa, przeważnie drewniana z bardzo wymyślnymi wykończeniami i ozdobami sprawia efekt niepowtarzalności. Mały ruch na ulicach, niewielu pieszych przechadzających się chodnikami sprawia wrażenie miasta śpiącego, trochę zapomnianego.

Pozostała część wieczoru upłynęła na pogawędkach i domysłach jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień.

W sobotni poranek wybraliśmy się z Tomkiem ponownie na zwiedzanie miasta. Wraz z upływem czasu rosły emocje dotyczące rajdu. Po wczesnym obiedzie udaliśmy się na miejsce zbiórki. Na parkingu w mniejszym miasteczku tuż za Liepają stało już kilkanaście samochodów i motocykli. Widok pożarniczego Żuka wzbudzał zrozumiały podziw. Polski Fiat 126p również budził zainteresowanie i uśmiechy obserwatorów. No cóż, nawet za dawnych czasów Łotysze wozili się większymi autami. Tam minimum stanowił Zaporożec. Po zaparkowaniu aut udaliśmy się na oględziny zgromadzonych pojazdów. Ku mojej uciesze było dość dużo konstrukcji post radzieckich. Prześlicznie odrestaurowana WOŁGA GAZ 24, UAZ 469, dwa wózki inwalidzkie SMZ i kilka motocykli. Smutne było to ze część z prezentowanych pojazdów była odnowiona w sposób daleki od oryginału. Perłowy ZAZ 965 czy niebieski metalic Moskwicz 403 lub 407 ( nie można było rozróżnić – brak znaczących detali) naprawdę był bardziej straszny niż piękny. A czas i środki włożone w tuningowanie obu pojazdów uważam za zmarnowane. Wśród zebranych pojazdów można było dostrzec kilka konstrukcji zza oceanu oraz z Wielkiej Brytanii.

Gdy zjechali się już wszyscy uczestnicy zlotu ruszyliśmy ponownie w stronę Liepaii. Po przejechaniu kilku kilometrów zaliczyliśmy przeszło półgodzinny postój na bocznej drodze. W tym czasie uczestnicy starali się wypełnić jakoś wolne chwile. Jedni fotografowali przybyłe pojazdy, inni zaś gawędzili, ale najlepiej jednak bawiła się załoga UAZ-a. Przebrani w radzieckie mundury pasażerowie terenówki raczyli się winkiem i śpiewali kultowe radzieckie piosenki. Dzięki nim impreza nabierała kolorytu, a czas oczekiwania wydawał się krótszy. Wreszcie przyjechały radiowozy. To one zabezpieczały przejazd naszej kolumny na promenadę w centrum Liepaii gdzie mieliśmy prezentować nasze pojazdy. Na promenadzie pojawiły się prawdziwe tłumy oglądających. Załoga bordowej Łady 2102 zaprezentowała jak prawidłowo należy rozłożyć namiot na kultowej przyczepie SKIF. Okazało się że do tego procesu są potrzebne minimum trzy osoby. Cały rytuał trawa grubo ponad 10 minut w dzień bezwietrzny. Przy kapryśnej aurze rozłożenie „sypialni na kółkach” może być niemożliwe. Spora część automobilistów wykorzystała wolny czas na odwiedzenie pobliskiej restauracji. Gdy właściciele aut zaczęli się schodzić dokonano wręczenia pucharów. Kto i za co je dostał nie wiemy – wystąpiła poważna bariera językowa. Szczerze mówiąc to nawet Łotysze mówiący po rosyjsku nie byli w stanie nam przetłumaczyć kto i za co został nagrodzony.

Po zakończeniu ceremonii spontanicznie został przeprowadzony test pojemności Żuka. Polska furgonetka tak spodobała się hostessom które odwiedziły wystawę pojazdów zabytkowych, że zaczęły do niej masowo wsiadać. Żuk coraz bardziej uginał się pod ciężarem sporej ilości pasażerek, ale ruszył i zrobił honorową rundę po promenadzie.

Po atrakcjach „promenadowych” organizator zaprosił nas do zwiedzenia okrętu wojskowego armii estońskiej. Jednostka zrobiła na nas spore wrażenie.

Niepostrzeżenie nadszedł ostatni punkt programu – kolacja w centrum sportu i rekreacji. Zanim jednak usiedliśmy przy stołach, zostaliśmy oprowadzeni po większości sal, na których ćwiczą miłośnicy sportu. Oglądaliśmy między innymi basen, ring bokserski, zakryte boisko do piłki ręcznej. Wieczorne gawędy umilały nam tancerki z centrum sportu.

Pełni wrażeń ale i zmęczeni zdecydowaliśmy się wrócić do hotelu. Nazajutrz już tylko śniadanie i dalej w drogę do Polski. Postanowiliśmy jednak po drodze do kraju odwiedzić mini muzeum motoryzacji i długopisów mieszczące się 16 km od Liepaii. Po drodze Tomasz postanowił zatankować Żuka w niesamowitej stacji paliw pamiętającej jeszcze stare czasy socjalizmu. System tankowania działa w systemie tzw. 5, 10 , 15….. czyli jeśli chcesz zatankować pojazd idź do pani i powiedz ile litrów zmieści się do baka. Pracownica odpowiednio programuje dystrybutor, który dozuje odpowiednią ilość paliwa. Ja w tym czasie przyglądałem się zdezelowanym urządzeniom na stacji. Moją szczególną uwagę przykuł dystrybutor z wybita szybką osłaniającą licznik.

Ruszyliśmy w dalszą drogę. Wiktor dzwoniąc do muzeum próbował odnaleźć właściwą drogę. Dodam tylko, że nie spotkaliśmy nawet najmniejszej tablicy informacyjnej.

W końcu się udało – dotarliśmy na miejsce. Jakież było nasze wielkie zaskoczenie gdy ujrzeliśmy wiejską stodołę, a przez uchylone drzwi widoczne były kontury zabytkowych jednośladów. Właściciel opisał nam pokrótce, kulisy powstania placówki oraz opowiedział o zlokalizowanych tam zbiorach. Trzeba przyznać że kolekcja jest spora. Dominują tu przede wszystkim konstrukcje radzieckie i czechosłowackie. Okazuje się że motocykle Jawa były dostępne również w ZSRR. W kolekcji znalazły się też skutery Tuła, motocykle IŻ oraz Mińsk. Dodatkową ozdobę stanowiły manekiny w strojach radzieckiej milicji. Na ścianach znajdowały się gabloty z długopisami. Wśród naprawdę dużych zbiorów odnaleźliśmy tam polskie pisaki sygnowane nazwami różnych miast. Zostaliśmy także zaproszeni do kolejnego pomieszczenia gdzie stały samochody – te niestety były raczej w złym stanie. Z przyczyn finansowych nie zostały jeszcze odnowione. Nie mogło zabraknąć kultowej Pabiedy, Wołgi GAZ 21 oraz kilku Moskwiczy.

Nadszedł czas pożegnań – czas ruszać bo przed nami blisko 500km do przebycia.

W drodze powrotnej, tuż po przekroczeniu granicy Litewskiej stwierdziłem wadliwe działania układu hamulcowego w „Maluchu” – hamulec brał po drugim przyciśnięciu. Nie było wesoło. Podczas postoju na na poboczu okazało się że tylna prawa felga jest gorąca. Panujący tu ruch i brak miejsc postojowych uniemożliwiał przeprowadzenie naprawy. Postanowiliśmy jechać więc dalej do najbliższej stacji paliw. Na szczęście, po drodze wykonałem gwałtowne hamowanie i ten manewr spowodował ustąpienie problemu – szczęki odblokowały się. Dalsza droga do kraju przebiegła bez przykrych przygód. Zahartowani dzielnie znosiliśmy hałas silników i specyficzną pozycję za kierownicą naszych aut.

Gdy byliśmy już o krok od naszego kraju i można było powiedzieć że wszystko jest ok., Żuk został zatrzymany przez straż litewską graniczną. Maluch nie wzbudził zainteresowania funkcjonariuszy więc postanowiłem wjechać na teren Polski. Okazało się że mundurowi dokonali zatrzymaniu z czystej ciekawości. Ja czekając na Tomasza zostałem otoczony tłumkiem Litwinów, którzy zorganizowali sobie sesję zdjęciową przy moim Fiaciku. Po chwili oczekiwania pojawił się Tomasz i pojechaliśmy dalej. Rozstaliśmy się w okolicach Sejn. Ja udałem się w drogę do Supraśla zaś Tomek zakończył podróż na swojej działce zwanej ranczem.

Okazuje się, że ponad 1200 kilometrów za kierownicą oldtimera jest wykonalne. Mimo niedużego komfortu jaki oferują nasze pojazdy udało się pokonać trasę praktycznie bez awaryjnie. Szkoda tylko że organizacja zlotu była na średnim poziomie. Łotewskie imprezy o których słyszałem,, były organizowane naprawdę z ogromnym rozmachem. Ale całość rekompensuje dobra atmosfera oraz zwiedzanie przepięknej Lipaii i podróż naszymi pojazdami .

                                                                                   Marek Kuc 

Zapraszamy do działu Galeria gdzie znajdziecie Państwo zbiór zdjęć z tej ciekawej eskapady.